50 ROCZNICA
ZDOBYCIA IMIENIA SZARYCH SZEREGÓW
PRZEZ HUFIEC ZHP WARSZAWA-MOKOTÓW
1 9 6 7 — 2 0 1 7
hm. Sławomir Cieśliński
Przy okazji jubileuszu …
Z rozmowy telefonicznej z Mamą: — Przyjedź, jest jakaś korespondencja adresowana do ciebie. …
Rany boskie! Czy to było rzeczywiście 30 lat temu? Aż 30 lat?!
- zastanawiałem się po wyjęciu z koperty zaproszenia na spotkanie instruktorów mokotowskiego Hufca z okazji 30-ej rocznicy nadania imienia Szarych Szeregów. A jednak daty nie kłamią, 30 lat minęło …
*
Była jesień 1967 r. Pamiętam, że prosto z wrześniowego biwaku — zapewne gdzieś w Puszczy Kampinoskiej — zjechaliśmy całą drużyną do Warszawy na stadion „Warszawianki”. My — „Czarna Jedynka” — mieliśmy wziąć udział w jakiejś oficjałce. Nie lubiliśmy tego, bo przecież z Hufcem żyliśmy jak pies z kotem (o czym poniżej). Ale tym razem po prostu trzeba było być — Hufiec ZHP Warszawa Mokotów przyjmował imię Szarych Szeregów. My, młodzi „Jedynacy” (sam miałem wówczas dwuletni staż przynależności do tej drużyny, a za sobą trzy nieudane związki z zuchami i harcerzami w szkole podstawowej) pozostawaliśmy bowiem w jawnej opozycji do urzędu ZHP i jego oficjalnych struktur, a w tym do własnego Hufca. Nie rozumiejący jeszcze w pełni politycznego kontekstu tamtej rzeczywistości (który w pełni dał o sobie znać wkrótce potem, czyli wiosną 1968 r.), jednocześnie nie byliśmy w stanie docenić wówczas ludzi, którzy doprowadzili do tego, aby „nasz Hufiec” otrzymał właśnie tak ważne i zaszczytne imię Szarych Szeregów. Zatem dziś raz jeszcze chylę głowę przed Wami — Basiu, Jagodo, Julku, Jurku, Bronku i innymi nieznanymi mi Druhnami i Druhami — w podzięce za wasz trud, odwagę i konsekwencję w dążeniu do celu.
Było warto i chciało się chcieć!
Dla nas, ówczesnych 15–16-latków z „Czarnej Jedynki” i tak kwintesencją sporu z administracją Hufca, a tak na prawdę naszej walki o prawo do młodzieńczego buntu, była kwestia typu „sedes a sprawa polska” (szło o obronę deski sedesowej, która najprawdopodobniej z całkiem błahych powodów zawieszona przypadkiem w naszej szkolnej harcówce, stała się dla ówczesnego komendanta Kręgu Starszoharcerskiego w Hufcu Jana Schaittera wyrazem i ucieleśnieniem naszej abnegacji i niezgody na zastaną rzeczywistość). W obliczu tak wyrazistego przedmiotu sporu, jak deska sedesowa, sprawy np. odrębności naszych stopni harcerskich (tj. utrzymujących się w „Jedynce” stopni przedwojennych od młodzika po harcerza orlego) czy metod wychowawczych, schodziły na drugi plan. A zatem z dzisiejszej perspektywy znów ukłon w stronę ówczesnych instruktorów „Czarnej Jedynki” oraz komendy Hufca Mokotów, którzy potrafili stworzyć parasol ochronny nad tą drużyną, nazywając nasz system i metody … eksperymentem!
*
W miarę posuwania się po ścieżce swego harcerskiego rozwoju, w końcu lat 60-tych, już jako absolwent „Reytana” i student UW, a tym samym młody instruktor „Czarnej Jedynki”, uczestniczyłem w próbie stworzenia konkurencyjnego wobec Hufca Mokotów hufca „Czarnej Jedynki”. Było to naturalną konsekwencją naszych „bojów” z tą strukturą oraz liczebnego rozwoju wtedy już Szczepu „Czarnej Jedynki” i utrzymania się w jego szeregach wielu absolwentów szkoły i drużyny z lat 1968–69. Efektywną „czarnojedynkową” metodę pracy z młodymi ludźmi chcieliśmy przenieść do kolejnych szkół ponadpodstawowych na Mokotowie, nie wyłączając innych środowisk, niż inteligenckie, z którego w większości sami się wywodziliśmy.
Ostatecznie nic z tego w zaplanowanej skali nie wyszło. Tylko ja sam jesienią 1969 r. w XLII LO im. M. Konopnickiej stworzyłem jedyny poza „Reytanem” zastęp „Czarnej Jedynki”, który w 2 lata później przekształciliśmy w samodzielną „Czarną Siedemdziesiątkę”. Natomiast aktywność wielu moich kolegów z „Czarnej Jedynki”, tak starszych, jak i z czasem młodszych ode mnie, znalazła wkrótce ujście w strukturze „Gromady Włóczęgów”, której działalność miała już w kilka lat później spleść się nierozerwalnie z początkami nowej politycznej opozycji w Polsce.
*
Prowadząc wpierw „Czarną Siedemdziesiątkę”, a z czasem szczep, siłą rzeczy miałem coraz więcej kontaktów z władzami Hufca. W konsekwencji, za czasów komendantury Anny Becker-Kulińskiej zacząłem udzielać się w hufcowym Kręgu Starszoharcerskim. A po powrocie w kwietniu 1974r. z ponad półrocznego prywatnego pobytu w RFN, zasadniczą część aktywności instruktorskiej ulokowałem właśnie w działalności hufcowej. Do końca 1974r. kierowałem pracą Kręgu Starszoharcerskiego, a następnie za namową komendanta Hufca Ryszarda Samoraja od jesieni stałem się jego zastępcą ds. organizacyjnych.
Tamten krótki czas mojej pracy w Hufcu (do końca stycznia 1975 r.) zaważył na moim życiu w sposób najbardziej znaczący, jakkolwiek nie stało się to na harcerskiej niwie. Z dokonanej w sierpniu 1974r. dwudniowej wizytacji zgrupowania starszych drużyn Hufca w Gromie został mi w pamięci obraz pewnej druhny o ciemnych oczach, które — jak się miało okazać — urzekły mnie bezgranicznie. W listopadzie tego samego roku podczas dyskoteki w Hufcu wspomniane oczy udało mi się przypisać konkretnej druhnie z 92 WDH, co w 4 lata później skończyło się naszym ślubem. Dlatego w nagłówku nadesłanego na adres mojej Mamy zaproszenia na spotkanie instruktorów Hufca ZHP Warszawa Mokotów w 30 rocznicę nadania imienia Szarych Szeregów napisano: Izabela i Sławomir Cieślińscy …
Na spotkaniu w Belwederze byliśmy oczywiście razem. Wśród przyjaciół, dla których Harcerstwo to nie tylko najczęściej zamknięty już rozdział życia, ale jednocześnie ciągle jeszcze drogowskaz na życie.
1997 r.