50 ROCZNICA
ZDOBYCIA IMIENIA SZARYCH SZEREGÓW
PRZEZ HUFIEC ZHP WARSZAWA-MOKOTÓW
1 9 6 7 — 2 0 1 7
hm. Julian Kędzierski
Mokotów po raz drugi
Przed objęciem funkcji komendanta Hufca Mokotów byłem drużynowym w Hufcu Praga Północ, przychodziłem więc niejako z zewnątrz. Podstawową sprawą było znalezienie wspólnego języka z kadrą instruktorską. Nie stało się to jednak problemem, gdyż na Mokotowie w 42 WDH przy Szkole na ul. Grottgera stawiałem pierwsze kroki harcerskie, a instruktorskie po roku 1956 w Hufcu Wilanów w 55 WDH przy szkole na ul. Zakrzewskiej.
Te wcześniejsze znajomości z instruktorami szczególnie z byłego Hufca Wilanów i z innymi środowiskami harcerskimi Warszawy, pozwoliły mi wzmocnić kadrę kierowniczą o wcale nie małą grupę instruktorów. A nowi ludzie, to nowe pomysły, większy zapał, inny styl pracy.
Powstał więc w Hufcu Mokotów silny sztab i zaplecze materialne. Aby te atuty wykorzystać, należało określić cel naszych działań, cel społecznie oczekiwany, wychowawczo ambitny i organizacyjnie realny ale niełatwy. Taki cel, opisany w programie w rozbiciu na zadania krótko- i długoterminowe, miałby stać się siłą napędzającą rozwój Hufca.
Zadanie mieliśmy trochę ułatwione, gdyż Chorągiew wiosną 1966 roku otrzymała imię Bohaterów Warszawy, a hufce poszukiwały imion dla siebie. Nie dyskutowaliśmy długo między sobą, ponieważ pomysł, aby bohaterem Hufca były Szare Szeregi, zyskał instruktorską akceptację.
Akceptacja programu to na pewno ważne dla każdego działanie, ale w pracy wychowawczej konieczny jest jeszcze entuzjazm, zapał oraz dobra organizacja. Tylko jedność tych elementów przekłada marzenia na dokonania. W Hufcu zaczęła obowiązywać indiańska zasada – wszyscy myślą, jeden mówi, wszyscy robią.
Późniejsze lata potwierdziły słuszność koncepcji programowej i organizacyjnej, ale już ze stosowaniem indiańskiej zasady różnie bywało.
Jednak nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, „połączyły nas kłótnie i spory” i to tak mocno, że jeszcze dziś, mimo upływu tylu lat, co wtorek spotykamy się i nawet trochę pracujemy.
Ale wróćmy do programu, głównie do tej jego części, której realizacja przypadła mnie.
Zadanie pierwsze, to przekonać „wszystkich świętych” w dzielnicy, mieście i instancjach harcerskich, że imię Szarych Szeregów spełnia wszelkie wymogi wychowawcze i społeczne, jakie Harcerstwo stawia przed sobą, a przed harcerstwem stawia społeczeństwo.
Zadanie drugie, to nawiązać kontakt ze środowiskiem Szarych Szeregów, głównie z druhami Aleksandrem Kamińskim i Stanisławem Broniewskim oraz z byłymi żołnierzami z harcerskich batalionów Zośka i Parasol i włączyć ich do współpracy.
Zadanie trzecie, to przeprowadzić takie zmiany organizacyjne i kadrowe, aby Hufiec tętnił życiem, żeby drużynowi otrzymywali pomoc w pracy, a jednocześnie pożytecznie i przyjemnie spędzali czas.
Instruktorzy mocni w pisaniu programów, ściągnięci do Hufca, przyjęli obowiązek opracowania kampanii Bohater z podziałem zadań dla komendy Hufca, komend kręgów drużynowych i drużyn na cały rok harcerski – w Warszawie oraz w czasie letnich i zimowych obozów. W programach tych były zadania do wykonania w określonym czasie i w określony sposób, były również nieobowiązkowe propozycje. Chodziło o to, aby fala zapału, jaka nas ogarnęła, i racje wyższego rzędu nie tylko nie tłumiły pomysłów rad drużyn i szczepów, lecz odwrotnie – rozwijały twórcze myślenie, wyzwalały inicjatywy wzbogacające program; żeby jak najwięcej członków mokotowskiej wspólnoty harcerskiej uznało program „Bohater Hufca” za swój.
Z perspektywy lat, gdy myślę o tamtym okresie pracy instruktorskiej, to zastanawiam się, jak to się stało, że styl działania Hufca akceptowali i instruktorzy, którzy widzieli harcerstwo jako młodszego brata wojska (ZHP – organizacja rozkazodawcza), np. z 38 WDH przy szkole na Wiśniowej, i kierownictwo szczepów o rozbudowanej demokracji, np. 1 WDH przy LO im. Reytana.
Powracam do zadań, których realizacja była mi przypisana. Sprawą kluczową było otrzymanie zgody władz dzielnicy i miasta, aby harcerstwo Mokotowa nosiło imię Szarych Szeregów.
Taka zgoda, to stosowna uchwała Rady Narodowej (tak się nazywał samorząd) wręczona nam w uroczysty sposób.
Żeby to mogło się stać, trzeba było odbyć dziesiątki spotkań z nauczycielami, oficerami, dyrektorami zakładów, żołnierzami Szarych Szeregów i przede wszystkim z harcerzami, informując o Szarych Szeregach i stwarzając atmosferę społecznego poparcia.
Z tych spotkań zapamiętałem, że nie było wątpliwości co do słuszności wyboru Bohatera, ale wielu wątpiło w realność tego pomysłu. Wątpliwości nie było oczywiście w rozmowach prywatnych, ale przy ówczesnej centralizacji państwa, władze dzielnicy wykazywały sporą rezerwę w akceptacji, w końcu kontrowersyjnego, jak na ówczesne stosunki polityczne, pomysłu instruktorów Hufca. Sprawa dotarła do stołecznych władz politycznych i nie tylko- … Ta „nerwówka” trwała kilka miesięcy, ale nasza nieustępliwość w przekonywaniu wątpiących, poparta pracą w drużynach, a szczególnie z rodzicami w Kołach Przyjaciół, doprowadziła zamysł do szczęśliwego końca.
Wiedza ludzi o Szarych Szeregach była niewielka, bo i skąd miała się ona brać? Nie było żadnej poważnej publikacji, zaczęto drukować niekiedy wspomnienia. Należało wypełnić tę lukę. Tysiąc egzemplarzy broszury „Szare Szeregi – Bohater Hufca Mokotów” napisanej przez Bohdana Hillebrandta ze wstępem Kazimierza Koźniewskiego i ilustracjami Władysława Czarneckiego rozszedł się w mgnieniu oka.
Różne były drogi i metody przekonywania wątpiących w słuszność idei szaroszeregowych w kształtowaniu charakterów i postaw młodzieży w dniu dzisiejszym. I tak np. Dzielnicową Radę Przyjaciół Harcerstwa przekonali byli żołnierze Czwartacy AL, którzy przyjaźnili się z „zośkowcami” i „parasolarzami” od czasu wspólnych walk na Czerniakowie. W tym czasie miały miejsce wybory do samorządu dzielnicy i miasta. Żeby umocnić pozycję Harcerstwa czyniliśmy skuteczne zabiegi o to, aby jak najwięcej nowo wybranych radnych „chwaliło” się harcerskim życiorysem. To, że wielu instruktorów było działaczami samorządowymi zmuszało administrację do liczenia się z naszą organizacją. Wielu ludzi i wiele instytucji mocno wspierało naszą harcerską inicjatywę przywrócenia Szarym Szeregom właściwego miejsca w świadomości społecznej. Ale w moim przekonaniu największą zasługę na tym polu miał Zygmunt Kaczyński – v‑ce przewodniczący Stołecznej Rady Narodowej i przewodniczący Stołecznej Rady Przyjaciół Harcerstwa, w latach okupacji żołnierz Parasola pseudonim Wesoły. Tak jak dzielnym był w latach walki – to on z gmachu gestapo w Alei Szucha „uruchomił” akcję odbicia więźniów pod Arsenałem – tak samo odważnie podjął ryzyko przekonania różnych „decydentów” do nadania Mokotowowi imienia Szarych Szeregów.
Z szaroszeregowców dużej pomocy udzielili nam druhowie Aleksander Kamiński i Stanisław Broniewski – Orsza, biorąc udział w spotkaniach instruktorskich (szkoła za lasem). Częstymi gośćmi w Hufcu, w drużynach i na obozach byli Bogdan Deczkowski – Laudański, Stanisław Sieradzki – Świst, Bolesław Górecki – Śnica, Witold Sikorski – Boruta – wszyscy z Zośki, Maria. Chojecka – Kama, Danuta Kaczyńska – Lena obie z Parasola. Wszystkich zresztą nie wymienię. Szczycę się przyjaźnią z Nimi, a nadaną mi odznakę batalionu Zośka wraz z pismem podpisanym przez dra Zygmunta Kujawskiego – Broma i Śwista przechowuję jako szczególną pamiątkę.
Wybiegnę trochę do przodu i opowiem wydarzenie, które napawa mnie dumą. Otóż po capstrzyku na Powązkach we wrześniu 1967 roku Druh Kamiński wsiadł do tramwaju, aby udać się na spotkanie w Hufcu. Kiedy mi o tym zameldowano, w kilku wskoczyliśmy do hufcowego gazika z Andrzejem Nowickim za kierownicą i zajechaliśmy drogę tramwajowi. Wskoczyliśmy do wagonu, porwaliśmy „Kamyka” i z piskiem opon dowieźliśmy w Aleje Niepodległości przed siedzibę Hufca. Kiedy wyszliśmy z samochodu Druh Kamiński popatrzył na nas i na samochód i powiedział: „Chłopcy czerwonym fordem też tak jeździli…”.
Po niemal roku rozmów realizowany już przez Hufiec program został zaakceptowany i uzupełniony o zadania wspomagające – głównie natury finansowej – przez instytucje z terenu dzielnicy.
Był to moment przełomowy, gdyż przestały liczyć się wątpliwości, tak, czy nie, a pozostała do wykonania praca, której efekt zależał tylko od nas.
Byliśmy do tej pracy i merytorycznie i organizacyjnie przygotowani. Kompletna i kompetentna komenda Hufca pracowała przy otwartej kurtynie. Udział w posiedzeniach komendy komendantów kręgów, zapraszanych szczepowych i drużynowych sprawił, że podejmowane decyzje były wolne od „chciejstwa” i miały przełożenie na konkretne formy działania. Wymyślony wtedy Rajd Panterkowy zmuszał do zespołowej pracy Radę Drużyny, a powołany Mokotowski Uniwersytet Harcerski zachęcał do samokształcenia i znacząco eliminował przypadkowość w przyznawaniu stopni instruktorskich. Rzecz pozornie drobna – stare pianino, przy którym Wiesiek Seredyński i Jurek Stadler potrafili do późnych godzin nocnych skupić wszystkich „wolnych”, czyniąc „Sezam” – siedzibę Hufca miejscem przyjaznym. Rzetelność Jadwigi Rynkiewicz, skrupulatność Mariana Branickiego, gospodarność Józka Domańskiego, Adama Kwiatkowskiego, Ali i Staszka Chruściaków, spokój i ogromna wiedza harcerska i życiowa Wojciecha Wyrobka „Wójcia”, Jurka Kazimierczuka, Władka Czarneckiego, mądra opiekuńczość Barbary Wierzbickiej i wielu innych powodowały, że chciało się bywać w Hufcu.
Każdy z nas, instruktorów, na pewno ma własną ocenę okresu, w których on miał „swój czas”. Ten „swój czas” mógł poświęcić na gloryfikowanie tego, co się wokół niego działo, dając się nieść fali, mógł go też poświęcić na potępianie rzeczywistości, co było trudniejsze, lub czekać na lepsze czasy.
My nie chcieliśmy ani gloryfikować ani kontestować rzeczywistości, a już na pewno nie czekać …
Harcerstwo w ogóle, a mokotowskie w szczególności, potrafiło i w czasach okupacji, i w czasach niedostatku demokracji spełniać oczekiwania młodzieży, rodziców i społeczeństwa. Ta młodzieńcza aktywność w harcerstwie procentuje swoimi umiejętnościami fachowymi i organizacyjnymi, większą od przeciętnej wyobraźnią i świadomością skutków swoich działań, ale przede wszystkim trwałością znajomości i przyjaźni.
Doświadczamy tego na rocznicowych spotkaniach.
Warszawa, 1997 r.